czym ja się zajmuję – odrzekła lekkim tonem, udając, że nie
zauważa przygany w słowach Jacka. Wiedziała, że nie groziło jej, by jawnie zakwestionował jej metody wychowawcze, bo był na to zbyt kulturalny i delikatny, ale w głębi ducha ich nie pochwalał. To, że Madison i J.T. pływali kajakiem i czółnem, wspinali się na skały, kąpali się w lodowatych strumieniach, uprawiali warzywa, wdrapywali się na drzewa, łowili ryby i wędrowali po lasach Vermontu, nie rekompensowało tego, że nie uczyli się żeglować, grać w golfa i w tenisa. Lekcje, jakie odbywali od czasu do czasu w ośrodku rekreacyjnym w mieście, nie wystarczały. – Lucy, oni potrzebują własnego życia – powiedział Jack cicho. Zdumiało ją to, ale zmusiła się do śmiechu. – Powtarzają mi to zawsze, gdy każę im posprzątać w swoich pokojach . – Czy myślisz, że Colin chciałby, żeby wychowywali się w Vermoncie? Łuskając fasolkę i biegając po lasach? Lucy, życie jest brutalne. Muszą być tego świadomi. – Jack, Colina już nie ma, a ja robię dla nich, co mogę. – Wiem, oczywiście. Przepraszam cię. – Nie ma o czym mówić – westchnęła Lucy. – Madison i J.T. bardzo by chcieli zobaczyć się z tobą, ja oczywiście też. Może udałoby ci się przyjechać tu w sierpniu? – Mam taką nadzieję. – Jeśli to możliwe, to my też chcielibyśmy wybrać się na kilka dni do Rhode Island. A Madison już się nie może doczekać wyjazdu do Waszyngtonu jesienią. Lucy spojrzała na córkę, która pilnie przysłuchiwała się rozmowie i gotowa była skorzystać z każdej szansy, by przekonać matkę o konieczności spędzenia semestru w szkole w Waszyngtonie. Lucy była jednak pewna, że Jack nie da się wciągnąć w zakulisowe rozgrywki i nie będzie knuł wraz z wnuczką intryg przeciwko niej. – Madison miałaby ochotę zostać w Waszyngtonie na dłużej niż trzy dni. Może chcesz z nią porozmawiać? – Bardzo chętnie. Miło mi się z tobą rozmawiało, Lucy. Aha, Sidney Greenburg przesyła ci pozdrowienia. To znaczy, że nadal się widują, pomyślała Lucy. Miała nadzieję, że dzięki tej znajomości Jack nie czuje się tak bardzo samotny. – Dzięki. Powiedz jej, że dopinam ostatnie szczegóły wycieczki do Kostaryki i na pewno nie zapomnę zapisać jej jako pierwszej na listę. – Być może pojedziemy we dwoje – usłyszała w odpowiedzi. – Lucy, nie chciałem, żebyś pomyślała... wiem, że masz prawo żyć dalej własnym życiem. – Wszystko w porządku, Jack. My też za tobą tęsknimy. Do zobaczenia wkrótce. Madison wzięła od niej słuchawkę i znikła w głębi domu. Jack był dobrym dziadkiem dla swoich wnucząt i obydwoje go kochali. Lucy wiedziała jednak, że gdyby zostali w Waszyngtonie, to żyliby w świecie Jacka, a tego ona nie byłaby w stanie wytrzymać. Musiała zerwać z tamtą rzeczywistością.