brać swoją karmię pożywnie. Przecież Pismo Święte nigdzie jedzenia mięsa nie zakazuje,

  • Tacjana

brać swoją karmię pożywnie. Przecież Pismo Święte nigdzie jedzenia mięsa nie zakazuje,

23 February 2021 by Tacjana

tylko je rozumnie ogranicza. Powiedziano bowiem: „Gdy da wam Pan mięso jeść...” I jeszcze: „I da wam Pan mięso jeść, i będziecie jeść mięso”. – A nie żal życie biednym krówkom i świnkom odbierać? – spytała z wyrzutem Polina Andriejewna. – Też przecież stworzenia Boże, iskrę żywą w sobie noszą. Czcigodnemu ojcu, zdaje się, nie pierwszy raz zadawano to pytanie, bo odpowiedział bez namysłu: – Wiem, wiem. Słyszałem, że tam u was w stolicach teraz moda na wegetariaństwo panuje i wielu pasjonuje się obroną zwierząt. Ludzi by lepiej bronili! Proszę powiedzieć, łaskawa pani, czym nasza sytuacja jest lepsza? O bydełko chociaż ludzie dbają, zanim odprawią do rzeźni – karmią, pielęgnują. I proszę jeszcze to wziąć pod uwagę: krowy i świnie nie znają strachu przed śmiercią, i w ogóle nie przypuszczają, że są śmiertelne. Życie mają spokojne i przewidywalne, bo póki odpowiedniego wieku nie osiągną, nikt ich pod nóż nie pośle. My zaś, ludziska, co? Zguba w każdej minucie życia może nas zaskoczyć. Dnia swojego jutrzejszego nie znamy i na wszelkie sposoby szykujemy się do nagłej śmierci. My też mamy swojego Ubojcę, tylko o jego zasadach i o tym, co on tam sobie zamyśla, mało co wiemy. Jemu od nas nie tłustego mięsa i nie dobrych udojów trzeba, tylko czegoś całkiem innego – nam samym nie wiadomo czego i od tej niewiedzy jest nam po stokroć straszniej. Tak że żal swój proszę zachować dla ludzi. Petentka słuchała z uwagą, pamiętając, że ojciec Mitrofaniusz też nie był wielkim zwolennikiem postnego jedzenia i powtarzał słowa pustelnika Zosimy Wierchowskiego: „Nie trzymajcie się tylko postu. Bóg nigdzie nie powiedział: jeśli pościcie, to moimi uczniami jesteście, tylko – miłujcie się wzajemnie”. Pora jednak była skierować rozmowę na inny tor, bo oprócz wybadania przeora w przedmiocie Wasiliska wizyta miała jeszcze jeden cel. – A czy to prawda, ojcze, co opowiadają, że niewierzącym wstęp na Kanaan jest wzbroniony, żeby nie bezcześcili poświęconej ziemi? Czy to prawda, że wszyscy bez wyjątku mieszkańcy wysp to wyznawcy najsurowszego prawosławia? – Kto ci, córko, takich głupstw naopowiadał? – zdziwił się Witalis. – U mnie najróżniejsi do prac się najmują, jeśli mają potrzebną wiedzę lub znają rzemiosło. I ja im w duszę nie włażę – byle swoje robili, to i dobrze. Są ludzie różnych narodowości i różnej wiary, a nawet zgoła ateiści. Ja, widzisz, córko moja, nie jestem za misjonarstwem. Daj Boże swoich, rodzonych ustrzec, a cudze stado, jeszcze z parszywych owiec złożone, mnie niepotrzebne. – I w tym momencie archimandryta sam, przez petentkę niepopędzany, skierował rozmowę tam właśnie, gdzie było trzeba. – O, na ten przykład, u mnie tu, na Kanaanie, milioner jeden mieszka, niejaki Korowin. Lecznicę dla słabych na umyśle posiada. Niech będzie, ja nie przeszkadzam. Byle tylko niebezpiecznych nie osiedlał i płacił terminowo. On sam to człowiek całkiem bezbożny, nawet w świętą Wielkanoc do świątyni nie chodzi, ale pieniążki jego na miłą Bogu sprawę idą. Dama klasnęła w ręce. – Czytałam o lecznicy doktora Korowina! Piszą, że z niego prawdziwy cudotwórca od leczenia nerwowo-psychicznych rozstrojów. – Bardzo możliwe. Witalis znowu zerknął na zegar. – I jeszcze słyszałam, że do niego na wizytę bez jakiejś szczególnej rekomendacji za nic się nie trafi – rozmawiać nawet nie będzie. Ach, jak ja bym chciała, żeby mnie przyjął! Ja tak się męczę, tak cierpię! Proszę powiedzieć, czy mógłby ojciec dać mi polecenie do doktora? – Nie – skrzywił się przeor. – Między nami to nieprzyjęte. Proszę się zwrócić, wedle przyjętego porządku, do jego petersburskiego lub moskiewskiego gabinetu, a tam już oni zdecydują. – Ja miewam straszne przywidzenia – poskarżyła się Polina Andriejewna. – Spać po nocach nie mogę. Moskiewscy psychiatrzy nie chcą się mną zająć. – A co to za przywidzenia? – spytał ze znudzeniem archimandryta, widząc, że gość jeszcze solidniej sadowi się na krześle. – Proszę powiedzieć, czcigodny ojcze, czy zdarzyło ci się kiedy widzieć żywego

Posted in: Bez kategorii Tagged: makijaż po 50 roku życia, artystyczne zdjecia na instagrama, szpice,

Najczęściej czytane:

każdym miesiącem będzie już łatwiej.

Ciekawe, jak poradziłaby sobie bez Diaza. Chociaż przeklinała go do trzeciego pokolenia, to pozostawała przecież od niego całkowicie zależna. Najczęściej zostawiał ją w spokoju, trzymając się ... [Read more...]

131

- Jak pana znalazł? - Był zainteresowany tartakiem, zadzwonił i spytał o mnie. - A nie o Reksa Buchanana? Przecież to on jest prezesem zarządu, czy jak tam teraz nazywacie dyrektora. - Baldwinowi powiedzieli, że to ja prowadzę firmę. Rex jest właściwie na emeryturze, a Derrick nie ma nic do gadania. - Mimo wszystko jest synem Reksa. - T. John zagryzł dolną wargę. - Więc nie przeszło panu nawet przez myśl, że to może być Brig? - To nie był Brig. - Jasne. - T. John zebrał zdjęcia, wyprostował się i uśmiechnął do Cassidy. Patrzył na nich jak na łgarzy. Żując gumę, skierował się do drzwi. - Może chcą państwo jedno? Mam tego dużo w biurze. - Wręczył Cassidy zdjęcie Marshalla Baldwina, na którym stał na skalistym zboczu, mrużąc oczy w słońcu. - Wiem, że są państwo zmęczeni. To był cholernie ciężki tydzień. Jeżeli będziecie mi mogli powiedzieć coś więcej o Marshallu Baldwinie, to będę wdzięczny. Chase wstał z trudem. - A jeśli pan dowie się czegoś o mojej matce, to proszę o telefon. Wilson cmoknął. - To też jest dziwne, nie sądzi pan? Wygląda na to, że zapadła się pod ziemię. A może pan wie, gdzie ona jest? Chase mocno zacisnął zęby. - Znajdź ją, Wilson. - Staram się - powiedział zastępca szeryfa z zimnym uśmiechem na twarzy. - Robię, co mogę. 19 Co wiesz o Baldwinie? - spytała stanowczo Cassidy następnego ranka, gdy Chase wszedł do kuchni. W nocy nie chciał z nią rozmawiać. Zostawił ją w gabinecie i poszedł do swojej sypialni, ale ona nie miała zamiaru po raz kolejny dać się spławić. Na stole leżał otwarty „Times”. Obok artykułu Billa Laszlo znajdowało się zdjęcie Marshalla Baldwina. - Byłaś przy rozmowie. Słyszałaś, co mówiłem. - Chase spojrzał na gazetę i wykrzywił się. - Sępy już krążą. - Bill wykonuje swoją pracę. - Racja. To gówniany sposób zarabiania na życie. - Ja też to robię. Nie zwrócił uwagi na to, co powiedziała. Wspierając się na kuli, nalał sobie kawy do filiżanki i poszukał słomki. - Słyszałam, co powiedziałeś zastępcy szeryfa. A teraz chcę usłyszeć prawdę. - Myślisz, że kłamałem? Boże, Cassidy, daj spokój. - Nie tylko ja tak myślę. Wilson też jest tego pewien. On to wie. Może i mówi jak wieśniak, co przed chwilą spadł z wozu z sianem, ale jest sprytny. Sprytny, pracowity i nieugięty. Chodzą plotki, że chce zostać szeryfem po Floydzie Doddsie. Potrzebuje tylko dobrej reklamy. Właśnie takiej. - Ja mu jej nie dam. - Odstawił kawę i chciał wyjść z kuchni, ale Cassidy zagrodziła mu drogę. Wysunęła podbródek. Wyprostowała plecy i spojrzała na niego wyzywająco. - Odsuń się, Cass. Drżała w środku, ale próbowała zapanować nad emocjami. Bądź zawodowcem. Nie angażuj się. Zachowaj dystans i obiektywnie spójrz na sytuację. Bez emocji. Jakbyś była na wizji i relacjonowała wydarzenia. Ale to było niemożliwe. Gdy coś miało związek z Chase’em, dostawała niemal skrętu kiszek z przejęcia. - Słuchaj, Chase. Jeżeli mamy zacząć od początku, musimy mówić sobie prawdę. - Tak jak ty to robiłaś wobec mnie. - Starałam się... - Jak cholera. - Chciał się prześlizgnąć obok niej, ale Cassidy się nie ruszyła. Pierś wznosiła mu się i opadała, a skóra poczerwieniała z wściekłości. - A poza tym ja nigdy nie powiedziałem ani słowa o zaczynaniu od nowa. Raczej zgodziłem się mieszkać z tobą pod jednym dachem, dopóki mnie nie zostawisz w spokoju. Zgodziłem się spróbować jeszcze raz. Bez zobowiązań. Bez obietnic. - Ale nie uda nam się, jeśli nie będziesz szczery. - To dotyczy dwóch stron, Cassidy. - Co masz na... - Wiem, że prowadzisz własne dochodzenie. Dzwonisz, zbierasz informacje o pożarze sprzed siedemnastu lat, o śmierci Angie. O nagłym zniknięciu Briga. - Wycedził przez zęby imię brata, jakby się nim brzydził. Nozdrza drżały mu z wściekłości. - Nie udawaj takiej niewinnej. Wiem, dlaczego chcesz wyjaśnić tę cholerną sprawę. Miałabyś bombowy materiał. Poczuła się tak, jakby dostała od niego w twarz. - Nigdy... - Widziałem teczkę, Cassidy. Czytałem twoje notatki w komputerze. Zaczynam się zastanawiać, czy chcesz, 132 ... [Read more...]

ażony. Ciągnął za sobą Briga. Drzewa były coraz bliżej. Jakieś trzydzieści metrów. Może im się uda. Brig zebrał w sobie siły, żeby się ruszyć. Nocną ciszę rozdarł strzał. Willie upadł z jękiem. Uderzył głową o chodnik. - Nie! - krzyknął Brig. Powietrze świszczało w płucach Williego. - Nieeeeee! - Brig odwrócił się. Zobaczył Derricka na ganku. Cały dom stał w płomieniach. - Będzie dobrze - odezwał się do umierającego mężczyzny. - Tylko trzymaj się mnie. - Z ust i nosa Williego pociekła krew. Lała się też z rany w piersi. Brig chciał zatrzymać krwawienie, ale nie mógł. - Willie, trzymaj się! Willie miał szeroko otwarte oczy. Patrzył na Briga. - Brig... - wyszeptał. Z jego ust pociekła krew i ślina. - Nie mów... - Bracie. Dobrze. - Tak, Willie, dobrze. - Ona spaliła. Cassidy? O, nie, Boże, nie! - Willie... - Felicity. Spaliła Angie. Spaliła Chase’a. I ciebie.... - Nie, Willie, nie wiesz, co mówisz - wyszeptał Brig. - Nic nie mów, dobrze? Wytrzymaj. Zaraz tu będzie pomoc. O, cholera, nie! Z płuc Williego wydostał się przeraźliwy świst, a jego niebieskie oczy zaszły mgłą. - Nie! - Brig trzymał głowę przyrodniego brata, nie chcąc dopuścić do siebie oczywistej prawdy. - Nie! - Spojrzał w niebo, a potem na rozszalałe piekło, które pożerało ziemię jego brata, i zagotowało się w nim. Wściekłość wzbudziła w nim chęć zemsty. - Dorwę go - przysiągł. - Choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu. Dorwę go, Willie, i dostanie za swoje... Brig zanosił się od kaszlu, z boku leciała mu krew. Z trudem, ale zdołał się podnieść. Derrick nie ruszył się z ganku. Nie zwracał uwagi na płomienie, sięgające dachu nad jego głową i na wstrętny kłębiący się dym. Nie przejmował się, że z okien wypadają szyby. Suche jak pieprz drewno szybko się zajmowało. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie, pożerając wszystko, co napotkał. Kierował się w stronę stajni i szop. W pobliżu słychać było wycie syren i głośny dźwięk klaksonów. Straż pożarna. Było za późno. O wiele za późno. Derrick, wiedząc, że ma niewiele czasu, zeskoczył z ganku i wycelował strzelbę prosto w pierś Briga. - Najwyższy czas, żebyś poszedł prosto do piekła, McKenzie - wrzasnął. Dusił się, ale rozpierała go beztroska, głupia pycha. - I chcę, żebyś wiedział, że jestem dumny z tego, że to ja cię tam poślę. - Ty morderco, zabiorę cię ze sobą! - ryknął Brig. Pobiegł przed siebie. Konie rżały przeraźliwie. Zapiszczały opony. Syreny przestały wyć i wszędzie zaczęli biegać ludzie. - Ej, ty! - Stój! - Co tu się dzieje, do diabła?! O, cholera, on ma broń! Derrick nacisnął spust. Brigowi zahuczało w uszach. Zrobił jeszcze krok, ale wybuch zwalił go z nóg. Płomienie wystrzeliły w niebo, a potem opadły kaskadą iskier. Dom rozleciał się. Pozostały po nim tylko szkło, kawałki metalu i drewna, betonowe płyty. Brig czuł, że umiera. Z boku leciała mu gorąca, lepka krew. Brakowało tchu. Do płuc dostawał mu się dym, który dosięgał księżyca. Brig miał wrażenie, że zaraz pochłonie go ciemność. Dotknął karku, szukając palcami łańcuszka z medalikiem, który nosił przez lata, ale nie znalazł go. - Cassidy - wyszeptał chrapliwie. - O Boże, Cassidy. Tak mi przykro. - Zamknął oczy i zobaczył jej piękną twarz. - Kocham cię. Zawsze cię kochałem... Cassidy zaparkowała jeepa przy ogromnym wozie strażackim. Nacisnęła hamulec i z przerażeniem zobaczyła pożar i Briga. I Derricka z bronią... O Boże. - Przestań! - krzyknęła. Otworzyła drzwi i żar uderzył ją w plecy. - Brig! Pobiegł pod pień starej jabłonki. Upadł bez sił na ziemię. - Nie! - krzyknęła. - Brig, nie! - Niech się pani odsunie! Nie zwróciła uwagi na strażaka i podbiegła do Briga. Usłyszała ostatnie słowa, które zdołał z siebie wykrztusić, głośniejsze niż wycie syren. - Brig! Brig! Kocham cię! - krzyknęła i opadła przy nim na kolana. Położyła jego głowę na swoich kolanach. Pocałowała go i poczuła pot i krew. Chciała tchnąć w niego życie. - Kocham cię. Zawsze cię kochałam. Nie możesz umrzeć, cholera, nie możesz! ...

175 Jej głos zagłuszało wycie syren i warkot silnika wozu strażackiego, który stał tuż obok niej. Trzymała Briga i modliła się, żeby przeżył, bo kochała go przez całe życie. Z oczu popłynęły jej łzy, a serce ścisnęła rozpacz. - Kocham cię... o Boże, zawsze cię kochałam. Pojawili się przy nich ludzie. Strażacy, lekarze, policjanci i kobiety. Zjawiła się nawet Felicity, która wrzeszczała w rozpaczy i wołała Derricka. - Nie chciałam tego zrobić! - krzyknęła Felicity, szukając męża. Zatrzymał ją strażak. - Nie chciałam go zabić. Nie Derricka. Tylko Briga. On musi umrzeć. Jak Angie! O Boże, proszę, niech ktoś uratuje Derricka! - Niech pani tu zostanie. Zawołajcie policjanta. Jej mąż... - Raczej nie ma szans. Chyba nie żyje. - Nie! On nie może umrzeć! Nie może! O Boże, co ja zrobiłam? - wrzeszczała Felicity. - Chyba powinniśmy przeczytać tej kobiecie, jakie ma prawa. - Uratujcie go! Uratujcie Derricka. On... o Boże! Komendant straży pożarnej nie zwrócił na nią uwagi. - Niech podjedzie wóz numer dwa i zacznie gasić stajnie, trójka niech się zajmie domem. Co, u licha? Skąd tu się wziął pies? - Znaleźliśmy go zamkniętego w stajni. Wygląda na to, że ktoś mu dał narkotyki albo coś podobnego.... - Ma pani prawo milczeć... Słowa były ciężkie i niewyraźne. W głuchym ryku pożaru słychać było rżenie koni, szczekanie psa i krzyki mężczyzn. Strach ścisnął serce Cassidy. Przytuliła do siebie Briga. Jedynego mężczyznę, którego kochała. Mężczyznę, którego zostawiła... Cassidy siedziała nieruchomo. Trzymała go mocno przy sobie. - Ej, jest tutaj... - Cassidy poczuła ciężką rękę T. Johna na ramieniu. - Zobaczmy, co z nim. Podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę, którego od dawna uważała za wroga. Zamrugała przez łzy. - Uratujcie go - błagała. - Proszę, musicie go uratować... - Chłopaki z karetki zrobią to najlepiej. - Kocham go. - Wiem, złotko. - To jest... - To też wiem. A teraz szybko. Trzeba się śpieszyć. Zanieście go do lekarza. Wstała, chociaż nie czuła nóg. Nic do niej nie docierało. Patrzyła, jak kładą Briga na noszach i niosą do karetki. - Jest w szoku. Zabierzmy ją do szpitala. Cassidy jednak strząsnęła delikatną rękę ze swojego ramienia. Nie przejmując się kłębami dymu, przeszła pomiędzy wężami lejącymi wodę na dom, który zbudował dla niej Chase. Chciała być z Brigiem. Wiedziała, że może go już nie zobaczyć żywego. Karetka odjechała na sygnale. Cassidy trzymała jego ręce w swoich dłoniach. Ich palce splotły się. Nie mogła powstrzymać łez. Patrzyła na Briga i żałowała, że nie może cofnąć czasu. - Proszę cię, Brig. Obudź się i kochaj mnie. Leżał bez ruchu. Przez bandaż, którym opatrzono mu bok, sączyła się krew. Twarz miał spoconą i brudną. Była zadrapana tam, gdzie otarł się o asfalt. Łzy spływały jej po policzkach. Karetka pruła w ciemności. Nie można jechać szybciej? Brig jest taki blady, jakby lada moment miał umrzeć. - Kocham cię. Nie waż się umierać, Brigu McKenzie - załamał jej się głos. - Przysięgam na Boga, że jeżeli umrzesz, nigdy ci nie wybaczę! Poruszył się. Nieznacznie, ale się poruszył. Na chwilę otworzył oczy i spojrzał jej prosto w twarz. - Nie mam najmniejszego zamiaru, Cass - wyszeptał. Nie mógł mówić. - Brig! - Serce Cassidy łomotało. Zacisnął rękę na jej dłoni, żeby dodać jej otuchy. Po twarzy spływały jej gorące łzy. Pochyliła się, żeby pocałować Briga w odrapany policzek. - Nie opuszczaj mnie. - Nigdy. Od tej pory będziemy zawsze razem, dziecinko. - Obiecujesz? Spojrzał jej w oczy, a potem spuścił wzrok. - Obiecuję. Epilog ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 autonaprawy.zgora.pl

WordPress Theme by ThemeTaste