Czy to prawda? A może tylko naprędce sfabrykowane kłamstwo, by wzbudzić
współczucie i wyjaśnić, dlaczego odrzuciła multimilionera i wyszła za policjanta? Nie wiedział. Zrozumieć Jennifer to jak iść po ruchomych piaskach; nigdy nie wiesz, na czym stoisz. – Powiedziała, że go podejrzewała, tego Alana, że inwestował nie tylko w nieruchomości. Uważała, że maczał też palce w nielegalnych sprawkach. Nie wiem, co miała na myśli, ale tak to odebrałam. Oczywiście z Jennifer nigdy nie było wiadomo. Zrobiła z tego wielką aferę, kazała mi przyrzec, że nikomu nie powiem... Już się obawiałam, że każe mi przysięgać na Biblię. Bentz był zły, że nigdy wcześniej o tym nie słyszał. – I nic nie powiedziałaś po jej śmierci? Tally gwałtownie podniosła głowę, nagle zaniepokojona. – Nie. A niby dlaczego? – I wtedy do niej dotarło. – To przecież było samobójstwo, prawda? Tak wszyscy sądzili. I zostawiła list pożegnalny. – Nagle się zdenerwowała, jakby zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo. – Posłuchaj, naprawdę nie wiem, jakie to ma znaczenie po tylu latach. I naprawdę muszę już iść. Nie wiem nic więcej. I nie sądzę, by to ci jakoś pomogło. On także nie. Ale już coś miał. – Dzięki – powiedział i wyjął wizytówkę z portfela. Nabazgrał na odwrocie numer swojej komórki. – Na wypadek, gdyby przypomniało ci się coś jeszcze. – Wręczył jej arkusik; niemal zgniotła go w dłoni. – Oczywiście – szepnęła, choć oboje wiedzieli, że to kłamstwo. Tally White nie chciała mieć nic wspólnego ani z nim, ani ze wspomnieniem jego martwej żony. Odsunął się od jej samochodu. Wsiadła, przekręciła kluczyk w stacyjce i wyjechała z parkingu, chcąc zostawić Bentza możliwie jak najdalej za sobą. Coś nowego? Zawsze tak działał na ludzi. Rozdział 21 Jadę samotnie windą. Kabina wspina się powoli, z głośnym trzaskiem. Na drugim piętrze nikt na mnie nie czeka. I dobrze. Długi korytarz także jest pusty. Świetnie. Szybko, bezszelestnie idę do mojej kryjówki, do pomieszczenia bez okien, w którym czeka na mnie idealna samotność. Nikt nie wie o tym miejscu, nikt go ze mną nie połączy. Ściany obite sklejką, pojedyncza goła żarówka spowija pokój ostrym, brutalnym światłem. Zamykam za sobą drzwi. Na klucz. Sprawdzam, czy są zamknięte. A potem oddycham głęboko i rozglądam się po pomieszczeniu, które wielu nazwałoby celą. Ale tutaj, w samotności, czuję wolność. Zazwyczaj nie lubię samotności, ale nie tutaj, nie w moim sanktuarium. Tutaj ogarnia mnie spokój. Wreszcie. Od mojej poprzedniej wizyty na ścianie wisi wielkie lustro, tak po prostu, dla towarzystwa. Obok zwierciadła piętrzą się pudła ubrań i kosmetyków. Na pręcie przymocowanym do ściany wieszam plastikowe pokrowce z co ładniejszymi strojami, z sukniami, marynarkami i spodniami, które trzymam na wyjątkowe okazje. Mam tu nawet komputer, laptop, z którego korzystam, siedząc na pufie pokrytym sztuczną cętkowaną skórą lamparta. W kącie krzesło, koło niego mała lampka na baterię. Jak w domu. I jeszcze nieduża biblioteczka – moje dzieło, zmontowana samodzielnie, bez niczyjej pomocy. Na półkach leżą albumy ze zdjęciami i wycinkami, kolekcja, której skompletowanie zajęło mi wiele lat. Jeszcze raz sprawdzam drzwi, wkładam słuchawki w uszy, włączam iPoda. Dzisiaj słucham R. E. M. i czuję, jak muzyka przebiega całe moje ciało. Nucę pod nosem, zdejmuję