perfum... zapach, który znała, ale którego nie potrafiła nazwac.
- Mam nadzieje, ¿e jej twarz nie pozostanie po tym zbyt zniekształcona - odezwała sie znowu kobieta. Co? Zniekształcona? Och, tylko nie to. Zniekształcona? To słowo wyrwało ja na moment z otepienia. W gardle, w którym cały czas czuła dziwna suchosc, nagle wyrosła twarda kula. Miała wra¿enie, ¿e jej ¿oładek skurczył sie nagle, jakby scisniety gumowym pasem. Usiłowała przypomniec sobie, jak wyglada, ale to w sumie nie miało znaczenia... Z przera¿enia serce waliło jej jak młotem. Na pewno gdzies, ktos obserwuje jakies monitory i dostrze¿e wkrótce, ¿e ona jest przytomna, ¿e reaguje. Ale nie usłyszała pospiesznych, głosnych kroków, nikt nie zawołał: „Poruszyła sie. Patrzcie, odzyskuje przytomnosc!”. - Zajmuja sie nia najlepsi lekarze w tym stanie. Mo¿e... mo¿e nie bedzie wygladac tak, jak tego oczekujemy, ale bedzie piekna, wspaniała. - Alex mówił to tak, jakby chciał przekonac siebie samego. 13 - Jak zawsze. Wiesz, Alexandrze - powiedziała kobieta, która nazwała sie Nana- czasem uroda mo¿e sie stac dla kobiety przeklenstwem. Me¿czyzna zasmiał sie niewesoło. - Mysle, ¿e ona byłaby innego zdania. - Na pewno. Ale jest jeszcze za młoda, by to zrozumiec. - Zastanawiam sie tylko, co bedzie pamietała, kiedy ju¿ sie obudzi. - Miejmy nadzieje, ¿e wszystko - odparła kobieta, ale w jej głosie kryło sie dziwne napiecie, mo¿e nawet lek. - Tak. No có¿, czas poka¿e. - I tak mamy du¿o szczescia, ¿e nie zgineła w tym wypadku. W głosie me¿czyzny - jej me¿a - nie było sladu wahania. Odparł natychmiast: - Tak, mamy cholerne szczescie. W ogóle nie powinna była prowadzic. Do diabła, przecie¿ dopiero co wyszła ze szpitala. Znowu szpital? Zapadała w drzemke, jak w gesta, ciepła mgłe. Słowa docierały do niej zniekształcone, niejasne. Czy na pewno dobrze usłyszała? - Na wiele pytan nie znamy jeszcze odpowiedzi - szepneła jej tesciowa. Tak, na bardzo wiele, ale teraz jestem zbyt zmeczona, ¿eby o tym myslec... jestem bardzo zmeczona... Nick Cahill gwizdnał przeciagle na swojego psa - kundla bez jednej łapy - i wyłaczył silnik notoriousa. Zarzucił line na poczerniały słup w doku, gdzie cumował swoja łódke. - Chodz, Twardziel, idziemy do domu - zawołał przez ramie. Łódz kołysała sie na wodzie, poruszana falami przypływu w tej ustronnej czesci zatoki. Z ołowianego nieba siapiła m¿awka, zimne podmuchy porywistego wiatru raz po raz 14 uderzały twarz Nicka. Rybitwy kra¿yły nisko nad ziemia, a w górze nad nimi unosił sie przenikliwy krzyk mew. W